wtorek, 28 kwietnia 2009

VANS off the Wall 20" Fight Jam

Patison "prosił", żebym wykazał się swoją elokwencja i napisał relację z weekendowego wypadu do Żydgoszczy na vansowego jama. Zacznę więc od początku, czyli od soboty i godziny w okolicach 5 rano, kiedy to musiałem wstać po 3-4 godzinach snu, bo Pan Niecierpliwy bał się, że nie zdążymy. Po czterogodzinnej podróży pociągiem w przedziale II klasy i spożyciu śladowej ilości alkoholu byliśmy na miejscu. Jak nie trudno zgadnąć dotarliśmy za wcześnie. Nic to. I tak nie miałem siły na jazdę, więc uraczyłem się kiełbasą z grilla (za co duży plus dla organizatorów - grill stał się już stałym punktem programu jamów w Bydzi i Toronto) i piwem z żydowskiego straganu, gdzie oprawca z drugiej strony okienka żądał ode mnie 4,50 za butelkowego kujawiaka. Co ciekawe beczkowe stało tyle samo, albo jakieś marne 50 groszy więcej, ale odkryłem to gdzieś przy trzecim browarze. Powyższy wywód tłumaczy zatem, dlaczego nie widziałem ani bunnyhop contestu, ani streetu, a z mini samą końcówkę. Na flacie natomiast całą swoją uwagę skupiałem na kole które obcierało mi o ramę i nie dawało normalnie jeździć. W związku z tym nie powiem kto wygrał, kto zaliczył dzwona, a kto (poza mną oczywiście hehe) spiął maksymalnie poślady i nic mu nie siadło. Zresztą jakie to ma znaczenie? Myślę, że było całkiem sympatycznie, bez jakiś ciśnień i na luzie. Na końcu nagrody zostały przez zwycięzców rzucone w tłum (to już niemal taka taka nowa świecka tradycja), gruby jak zwykle coś złapał (statystycznie ma większe szanse, bo zajmuje większą przestrzeń = większe prawdopodobieństwo, że go czymś trafią) i udaliśmy się do jednego z localsów - Patryka, żeby ogarnąć się trochę przed imprezą. Jak wyszliśmy było już nieco późno, ale nie ma tego złego... Na przystanku znaleźliśmy bowiem butelkę prawdziwego szwabskiego rumu 85%. Był trochę upity - widać poprzedniego właściciela zabrała na sygnale erka. W autobusie potestowaliśmy go trochę na ortalionowych ziomkach Patryka (w tym Uszatym - typie który swoje odstające uszy postanowił uczynić jeszcze bardziej odstającymi za pomocą kolczyka) i jakimś napizganym typie. Temu ostatniemu wkręcił się film, że przejdziemy do historii (jako posiadacze tego niezwykłego trunku) i że Uszaty po wypiciu kilku łyków zaczął szprechać płynnie po niemiecku, nie znając wcześniej tego języka... Jak więc widać, trunek był naprawdę magiczny. Co prawda ja nie odważyłem się wziąć tego do ust, ale na afterze zrobił ponoć furorę... Właśnie - after. Po dotarciu do klubu, przypomniał mi się kawałek Analogsów "gdzie się najebać". Na szczęście nie było tak źle. Powiem więcej - było bardzo dobrze. Aż się zdziwiłem, jak szybko impreza się skończyła i nas wyjebali (a była chyba 5 rano), więc musiałem się dobrze bawić. W szczegóły się wdawać nie będę bo kogo one obchodzą? Oczywiście after na którym Maksymilian niczego nie zgubi, to after stracony: tym razem poszła czapka nju era i co gorsza ajfon. Na pocieszenie Maksowi pozostało przelizanie dwóch brzydkich panienek, które bardzo chciały go pocieszyć z powodu tej dotkliwej straty (zmieniając się co chwilę jak w dobrym porno). Zuch dziewczyny! Dalej to już w sumie nie ma co pisać... "No spoko było, kurwa ty" - jakby to Uszaty powiedział.

niedziela, 12 kwietnia 2009

sobota, 11 kwietnia 2009

wielkanoc

taki sobie film posklejany ze starych nagrywek.....
nagrywali: stasiek i tobin
skladał: stasiek


wielkanoc from Patison on Vimeo.