sobota, 29 września 2012

Parę słów (i ruchomych obrazków) po Baltic Games

Od Balticów minęło już sporo, ale z uwagi na świeżo złożony podcastowy bonus (który podobnie jak pełen piąty odcinek Bmx Podcast Video macie na dole tego przydługiego tekstu) pozwolę sobie na pewnego rodzaju podsumowanie.
Do Trójmiasta pojechałem razem z Cyrylem i Witkiem w czwartek, czyli w pierwszy dzień imprezy. Przez wspaniały plan dojechania na miejsce o jakieś marne 10 zł taniej niż bezpośrednim ekspresem, utknęliśmy w Olsztynie gdzie mieliśmy przesiadkę. Sam za tym planem obstawiałem, więc tym bardziej poirytowany siedziałem na skąpanym słońcem peronie wyczekując pociągu który zabierze nas do Gdańska. Peronie na stacji widmo wypadałoby dodać, bo poza panią w małym sklepiku nie było tam nikogo z obsługi. Dlatego też bez obaw o sokistów Witek naznaczył kołami dworcowe budynki a Cyryl sprawdził wytrzymałość krawędzi peronu grindami. Mimo godzinnego opóźnienia byliśmy jednak na czas bo organizatorzy imprezy poszli nam na rękę fundując wszystkim jeszcze większą obsuwę. Pierwszego dnia nie było zbyt wielu ludzi ale to zrozumiałe. Mieliśmy w końcu czwartek a w planach były jedynie kwalifikacje oraz trening zaproszonych zawodników gdzieś pod wieczór. Mimo to skatepark przed Ergo Areną, stoiska proletaryatu, allday, dartbmx (nie mylić z dartmoorem!) i innych, wielka poducha w którą można było cisnąć flipy, trampbike od ave i inne atrakcje już wtedy cieszyły się całkiem niezłym zainteresowaniem. To pewnie byłoby większe gdyby nie padający co jakiś czas deszcz, ale na szczęście kolejne dni były już słoneczne. Wróćmy jednak do zawodów i pierwszej rzeczy przez którą poczułem się zawiedziony: nigdzie nie było rozpiski kto i w jakiej kolejności startuje w kwalifikacjach. Tzn. ok, rozpiskę taką mieli Jamaj z Catfishem (tak jest, z tym Catfishem!) oraz czwórka sędziów (Łowka, krakowski Maciek freecoasterowiec, Maniek z Pzn i Suszczen jakby to kogoś interesowało). Czy raczej dwie rozpiski, bo ponoć były tam pewne rozbieżności. Trochę słabo to wygląda kiedy porównamy Baltic Games do Simple Session gdzie już na kilka dni przed imprezą można sobie takie rzeczy spokojnie sprawdzić w necie. Dlaczego odnoszę się do SS? Bo odwoływanie się do jakichkolwiek innych zawodów organizowanych nad Wisłą chyba nie ma tak naprawdę sensu. Przyznam, że były to moje pierwsze Baltici więc nie wiem jak było w poprzednich latach. Wiem jednak, że w tym roku miało już być konkretnie, z pompą, "światowo" (a przynajmniej "europejsko"). To dlatego po raz pierwszy BG miało miejsce w hali, park był większy, bilety kosztowały więcej (ja akurat wlazłem za free, więc nie będę się wypowiadał czy cena była adekwatna czy też nie), na majku szalał Catfish a wszystko to wspierał monster energy który przywiózł ze sobą takie persony jak Greg Illingworth (RPA), Kevin Peraza (USA) czy przede wszystkim wabik na wszystkie emo hipsterskie gówniary - Harry Main (UK). Pozostałe nazwiska też robiły wrażenie: Drew Bezanson (CAN), Daniel Dhers (VEN), Brian Kachinsky (USA), kilku prosów z Anglii, że o tych z Czech, Słowacji, Niemiec albo z krajów na wschód od Polski nie wspomnę (a i jakiś rodzynek z Meksyku jak Daniel Sanchez też się trafił). Dlatego oczekiwania przed imprezą były spore. Jasne, Simple Session ma dłuższą tradycję a nazwiska które pojawiły się wyżej to na nim standard. Jednak chyba o to chodzi aby równać do najlepszych? Dlatego brak informacji o startujących (nie licząc tych zaproszonych, chociaż dokopać się do tego też nie było tak łatwym zadaniem) uważam za poważny minus. Podobnie jak brak transmisji z pierwszego i drugiego dnia BG. Eliminacje pokazały ponadto, że podział zawodników na "zaproszonych" i resztę też był nie do końca przemyślany. Pewnie oglądając ostatni video podcast myśleliście sobie, że Suszczen słodził trochę swojemu team riderowi, że przesadzał. Ja mimo swojej całej awersji do darta (który nie jest dartmoorem, zapamiętajcie to sobie!) podpisuję się pod tymi słowami w stu procentach. Tak, "koleś zniszczył". Kwalifikacji całych nie oglądałem, raczej snułem się po obiekcie zmęczony podróżą. Przejazdy Vikorsa Kronbergsa miałem jednak okazję oglądać w całości i zwłaszcza jeden z nich (już nie pamiętam czy pierwszy czy drugi) to prawdziwa kosa za kosą. Ogromny front na największym jump boxie, flairwhip, 720, backflip double whip - wszystko czyściutkie, jedno po drugim i na mega wysokości. W finale już nie poszło tak dobrze (nerwy, zmęczenie, "sopockie powietrze" o którym wspominał Cyryl w rozmowie z Pirobojem?), ale po kolei. Wszakże był jeszcze dzień drugi, czyli półfinały i kolejna organizacyjna wpadka. Okazało się, że pierwszego dnia nie wszyscy zapisani do zawodów zostali wyczytani a ponieważ głupio byłoby ich wydymać w ten sposób (80 zeta wpisowego piechotą nie chodzi) automatycznie dostali się do półfinału. "Szczęśliwcami" o ile mnie pamięć nie myli byli Cisek i jeszcze dwóch czy trzech innych riderów. "Szczęśliwcami" bo nikt nie przekreślał ich szans na to aby dostali się do półfinału w bardziej tradycyjny sposób a teoretycznie stracili przez to jeden przejazd - dodatkowa minuta sławy też ma swoją scenę. A właśnie: piszę i piszę, a nie wspomniałem ani słowem o tym jaką formę miały same przejazdy. Była to pewnego rodzaju hybryda klasycznego startu w stylu "masz tyle a tyle czasu, jeździj aż się skończy" a modnej od jakiegoś czasu bardziej "jamowej" formy. Innymi słowy 2 przejazdy chyba po minucie każdy, ale zawodnicy byli podzieleni na czteroosobowe grupy (dzięki czemu krócej czekali między pierwszym a drugim wyjazdem na park). I o ile do samej formy ciężko się przyczepić to odmierzanie czasu pozostawiało wiele do życzenia... Ja wiem, że tak jest zawsze. Sam pamiętam jak zgrywałem z kamery przejazdy z Jutrzenka Comeback (do obejrzenia gdzieś w czeluściach youtuba) i ten Wróbla miał 4 minuty a kogoś innego dwie (z czego oczywiście u Wróbla te dwie to czajenie się do jakiegoś killera na koniec, więc można to przeboleć). Wiem, że model odmierzania czasu rodem z Cicle of Balance (całość do obejrzenia tutaj - polecam!) byłby ciężki do wcielenia na zawodach z tak dużą liczbą uczestników, a park to nie flatland. Wiem też, że z powodu obsuwy czasowej trzeba było się streszczać. Tylko dlaczego niektórzy ze startujących nie dostali nawet obiecywanego im minimum? Dobrze, dość tego narzekania bo wyjdzie na to, że impreza była kompletną klapą. A nie była. Poziom drugiego dnia był jeszcze wyższy niż pierwszego. Z konkretnych sztuczek/przejazdów warto pochwalić Piro który zaliczył między innymi czyściutką hard 360 z fifti pod górę. Ten (i parę innych równie sympatycznych trików) sprawiły, że jako jedyny (!) "czysty" streetowiec awansował do finału. Oprócz niego z Polaków dostali się jeszcze Skejcik, Leszczu i Szamanek. Na pochwałę zasługuje też moim zdaniem skatepark. Większy niż w poprzednich latach z całkiem dobrze zachowanymi proporcjami pomiędzy częścią streetową a tą do latania na jumpboxach/quarterach. Witek z tego co pamiętam narzekał w którymś podcaście na brak klasycznej mini rampy. Ja dodałbym trochę za prosty układ który sprawiał, że park nie dawał takich transferowych możliwości jak choćby ten z tegorocznego simpla. Prosi narzekali też trochę na duży jumpbox ale ostatecznie został przesunięty i chyba wszyscy byli w miarę zadowoleni. Reasumując był to jednak całkiem spoko, typowo contestowy park i mimo, że nie byliśmy świadkami żadnych "first time'ów" to przejazdy zwłaszcza w finale były przyjemne dla oka. No to teraz znowu trochę ponarzekam. Dzień trzeci i ostatni to już znacznie więcej ludzi i znacznie zaostrzona praca ochrony. O ile pierwszego dnia na teren przed Ergo (stoiska, ogólnodostępny skatepark) wszedłem przez nikogo nie zatrzymywany, tak trzeciego nie wpuszczali już nikogo bez specjalnej opaski. A tych było kilka rodzajów: vipowskie, nie-vipowskie, dla sędziów, zawodników, jednodniowe papierowe... My mieliśmy do dyspozycji jedną vipowską (dla mnie abym mógł łazić z kamerą po parku i wejść na platformę) i dwie zwykłe. Oczywiście człowiek-survival czyli Witek zaraz załatwił sobie jakąś lewą vipowską. Oprócz tego znalazł pedały w koszu na śmieci (całkiem sprawne), wyczarował skądś lekko przyschnięte resztki pizzy (nie narzekam, też zjadłem), wprowadził nas na stołówkę dla pro (darmowe żarcie i piwo!), znalazł gustowny płaszcz wracając z aftera i przemycił na Ergo tony jedzenia i picia (jeszcze zanim odkryliśmy to za friko). Cyryl nie był tak obrotny i trzeciego dnia ze zwykłą opaską ochroniarz nie chciał go wpuścić do press-roomu. Oczywiście bardzo miła pani ogarniająca to wszystko szybko rozwiązała sprawę dając mu jakaś dodatkową papierową opaskę, ale czy tak trudno było zrobić osobny kolor dla mediów? Może się czepiam, może to na co narzekam to szczegóły, ale te szczegóły często stanowią różnicę. Wracając do zawodów finał odbył się już chyba bez większych opóźnień a z ciekawszych akcji można wspomnieć truck driver drop z największego quartera Bezansona, transfer poza skatepark Illingwortha, wysoką dekadę na quarterze Perazy, potrójnego tailwhipa Daniela Tünte (GER), triple trucka Jacka Clarcka (UK) czy 360 whipa do late 360 Dhersa. O flarze drop in Maina już nawet nie piszę bo pewnie wybudzony w środku nocy zrobiłby ją perfekcyjnie, więc chociaż widziałem ten trik po raz pierwszy w życiu (w sensie, że na żywo) to mam świadomość, że dla wykonującego była to drobnostka. Z Polaków najlepiej wypadł Skejcik (min. flair barspin) i zgarnął za to osobną nagrodę. Widzę tutaj ukłon w stronę Simple Session i to bardzo dobry ukłon, bo impreza poza pokazaniem polakom zagranicznych prosów wspiera też w jakiś sposób lokalną scenę i mobilizuje rodzimych riderów do tego aby zaprezentowali się z jak najlepszej strony. Dziwi mnie tylko kolejność startujących w finale bo o ile dobrze pamiętam nie miała wiele wspólnego z tym jakie miejsca zajęli zawodnicy w półfinale. Dzięki temu uzyskaliśmy "polską czwórkę" ale czy było to konieczne? Zawody wygrał Drew, drugi był Main a trzeci Dhers. Sędziowanie było chyba spoko bo nie słyszałem jakiś większych zarzutów co do wyników. Oczywiście zawsze są jakieś różnice zdań ale porównując to z krzykiem jaki towarzyszył niektórym imprezom z przeszłości śmiem twierdzić, że tym razem było nad wyraz spokojnie. Na koniec był oczywiście best-trick i kolejna rzecz do której się przyczepię. Nie będzie to jednak przytyk w stronę organizatorów bo wynikało to po prostu z powielania wzorców z innych, o wiele większych zawodów (i nie mam tu na myśli jedynie SS). Po pierwsze best-trick na dobrą sprawę nie jest już best-trickiem. Powinno to się nazywać raczej best-tricks bo nagradzana jest nie jedna sztuczka a kilka tych najlepszych. I o to pretensji nie mam, bo czasem nawet trudno wybrać coś co jest najlepsze. Z drugiej strony można było chociaż podjąć próbę... Druga sprawa to forma, czyli klasyczny jam-chaos. Wszyscy jeżdżą na raz, wpadają na siebie, przeszkadzają sobie i chociaż ograniczają się tylko do części parku to nie sposób wszystkiego ogarnąć i łatwo coś przeoczyć (tyczy się to także komentujących-oceniających, chociaż tym razem chyba nic większego nie uszło ich uwadze - gratsy Catfish & Jamaj!). Ja zaobserwowałem między innymi dekadę Perazy najpierw w górę a potem w dół banku, próby 180 do backward ice do tooth bonka Kachinskyego (nie wiem czy w końcu siadło), Sępa z whiplashem z sekcji streetowej na płaskie, Piro z fifti do over 180... Nie widziałem za to tricków Ząbiego (rodeo, condor na murku w dół i coś jeszcze) który chwalił mi się, że zgarnął więcej kasy niż Brian. Potem przenieśliśmy się na mniejszego jumpboxa (taki trochę step-up bym powiedział) gdzie nie było już problemu z wpadaniem na siebie no ale właśnie... Czy takie ścisłe wytyczne na czym ma się odbyć best-trick są aby na pewno dobre? Ok, unikamy w ten sposób decydowania co lepsze: kombo grindów czy jakaś sieka w powietrzu. Przy jam session łatwiej też ogarnąć co się dzieje na parku. Z drugiej strony zabija się wszystkie chore próby transferów, dropów itp. Wróćmy jednak na jumpbox gdzie mogliśmy między innymi podziwiać podwójnego backflipa (no, lekko podpartego ale Catfish dał hajsy więc wychodzi na to, że zaliczony) a także efektowne gleby przy decade to late 360 Perazy (+ skoszenie lampy bodajże Urosa z Ave) czy frontflip tailwhip Kronbergsa. I tyle. Oczywiście można napisać jeszcze sporo o samej imprezie (a jeszcze więcej o afterach na sopockim molo, ale zostawię to jako KMWTW i PDK) jednak nie będę was zanudzał. Impreza była jak to zauważył Witek bardzo komercyjna. Ma to oczywiście swoje plusy i minusy, jednak pomimo tych drugich fajnie, że coś takiego odbyło się w Polsce. Wbrew temu co czytałem później u niektórych na fejsie nie zauważyłem jakiejś poważnej wtopy jeżeli chodzi o frekwencję. Może na streamingu było widać trochę pustych miejsc, ale ludzi przewinęło się przez te 3 dni naprawdę sporo. I były to zarówno rodziny z dziećmi jak i osoby jak najbardziej z "klimatów". Części z nich nie widziałem już baaardzo dawno i naprawdę cieszę się, że na siebie wpadliśmy czy to na Ergo Arenie czy też podczas aftera. Bawiłem się świetnie i mimo tego, że trochę ponarzekałem w niniejszym tekście, to nie mogę się doczekać kolejnej edycji. Do zo za rok a poniżej jakieś materiały video. Być może ostatnie w tej formie.




piątek, 28 września 2012

poniedziałek, 24 września 2012

Takie tam z basenu

Tak jak pisałem wczoraj ja nie mogę jeździć a chłopaki ogarniają poola. Krzysiek nagrał jakiś krótki filmik pokazujący jak to wygląda. Nie traktujcie tego jako kolejnego filmu rbc i nie pytajcie mnie dlaczego materiał nagrywany sprzętem za jakieś 3 kafle ma format 4:3 i 420p. Ot taka poboczna ciekawostka pokazująca, że coś się czasem dzieje w tym Rembertowie.



a tutaj mały bonus na którym możecie podziwiać taneczne talenty Krzyśka i jego kolegów (a także jakiś fragment nieistniejących już Witkowych dirtów o ile mnie oczy nie mylą - świeczka dla hopek => [*]).

EDIT: tym wpisem pobiłem rekord z 2008 roku (pierwszy ze stroną w obecnej formie). 23 wpisy a mamy dopiero wrzesień! Wiadomo, że połowa z nich średnio ma jakiś związek z rbc ale przynajmniej coś się dzieje.

niedziela, 23 września 2012

Basen - nowy (stary) RBC spot?


 Młody narybek postanowił reaktywować bank na nieczynnym odkrytym basenie który mam jakieś 100 metrów od domu. Już kiedyś trochę się tam jeździło, ale wciąż przybywające potłuczone butelki, często zalegająca woda i gromadząca się tam żulernia na jakiś czas skutecznie udupiły ten spot. Jak będzie tym razem? Ja na razie i tak nie mogę jeździć, ale kibicuję chłopakom aby na dobre ogarnęli to miejsce.

piątek, 7 września 2012

Bmx Podcast Video#4 (Master Musztarda Jam vol. 8)

Krótko: po pewnej obsuwie wracamy z video-odcinkami. Tym razem na tapetę poszedł jedyny flatlandowy jam w Polsce, czyli Musztarda.