poniedziałek, 25 sierpnia 2008

BMX na olimpiadzie

Nie, nie będę się rozwodził nad tym, czy być powinien, czy nie. W końcu jest - czy się to komuś podoba czy nie. Na razie tylko racing. Na razie...
Niestety nie śledziłem zmagań panów na małych rowerkach, które miały wyłonić tego najszybszego. Z całej olimpiady głównie oglądałem powtórki z udziałem naszych medalistów ("na żywo" wstrzeliłem się jedynie w tego miśka z brodą co pchał kulą, kajakarki i Maję która pokazała do czego służy MTB - bierzcie przykład i won do lasu!). Poza tym jakieś migawki z Boltem i Phelpsem (8 złotych medali!), finał piłki kopanej (Messi pokazał klasę) i trochę lekkoatletyki. I właśnie wtedy coś mnie tknęło. Konkretniej był to finał skoku wzwyż kobiet. Konkurs wygrała jakaś belgijka, która z niezrozumiałych dla mnie powodów po każdym udanym skok darła ryja (jak ta blond lala na ostatniej musztardzie kiedy jeździł jej chłopak - Patison wie ocb :). Jednak nie o to chodzi...
Na większości imprez bmx, tak dla urozmaicenia rozgrywany jest bunnyhop contest czyli... bmx'owy skok wzwyż. Wyobrażacie sobie go jako osobną konkurencję? OLIMPIJSKĄ konkurencję? Specjalne rowery, powycinane gdzie się tylko da, ważące po 5 kg, a na nich atleci w lajkrze skaczący po "metr-pińdziesiąt"... W końcu przez cały rok nie robiliby niczego innego, tylko pod czujnym okiem trenera katowali bunnego. Wielki olimpijski stadion, kibice z lornetkami w dłoniach i ludzie skaczący wzwyż na jednośladach. I Szpakowski. Tak, musi być Szpakowski! Fachowym głosem oceniałby prędkość najazdu, moment wybicia a przy powtórkach w slow-motion każdy jeden ruch mięśni przy tej ciężkiej sztuce odpowiedniego poderwania przedniego koła i dociągnięcia tylnego pod dupę...
Na chwilę obecną ciężko mi sobie coś takiego wyobrazić (całe szczęście), ale kto wie? W tym roku olimpiada odbyła się w Chinach, które raczej mało mają wspólnego z ideami przyświecającymi igrzyskom (a przed Pekinem była przecież i komunistyczna Moskwa i Berlin AD. 1936 - czaicie? cały stadion ludzi "zamawiających piwo":D). Kiedyś na czas olimpiady przerywano wojny, teraz nawet jedną zaczęto. Konkurencje też pojawiają się coraz dziwniejsze (to akurat nic dziwnego - większość tych co są przeistacza się powoli w wyścig w szprycowaniu sportowców). Myślę więc, że świat jest wystarczająco popierdolony, żeby i moja wizja się kiedyś spełniła... Idę katować bunnyhopa.

Brak komentarzy: