niedziela, 18 listopada 2012

Bmx freestyle awards a sprawa płaska

Wczoraj odbyła się trzecia edycja bmx freestyle awards. Takie bmxowe Oskary. Najpierw internauci głosują na swoje typy a potem z wyłonionych pierwszych piątek sędziowie wybierają tego najlepszego. Zadanie to jest oczywiście trudne bo bmx to nie podnoszenie ciężarów ani bieg na 100 m gdzie wyłonienie zwycięzcy ogranicza się do odczytania uzyskanego rezultatu. Czy jest w ogóle możliwe w niektórych przypadkach określenie jaki styl jazdy jest lepszy? Pomińmy to jednak, tłumy na gali (a także ilość oddanych w necie głosów) pokazują, że jest na to jakieś społeczne zapotrzebowanie. Trochę nieszczęsna pozostaje jednak formuła głosowania. Najlepiej to widać w kategorii young blood, gdzie zwycięzca wg publiczności, uzyskał jakieś półtora tysiąca głosów. Dla porównania we flacie Łowka chyba jako jedyny przekroczył setkę a połowa startujących pewnie nawet nie miała pojęcia o samym konkursie (Malina np. dowiedział się na miejscu). Inaczej mówiąc był to raczej konkurs popularności. Jak w amerykańskich serialach o nastolatkach z high school. I nie zgodzę się przy tym z Jamajem który narzekał, że polski flat jest w tak słabej kondycji, że wśród piątki nominowanych znalazł się Patison, który nawet nie jeździ flatu. Słabą kondycją wykazali się sędziowie którzy sami zgłaszali część kandydatur a resztę dodawali na życzenie głosujących. Skoro na pierwotnej liście znalazł się Patison a nie było na niej ani Micha ani Maksymiliana to sorry, ale jak mam traktować to poważnie? Tu nawet nie chodzi o znajomość tematu ale zwykły brak chęci. W tym roku odbyły się aż dwie flatowe imprezy. Wystarczyło zerknąć na ich wyniki. Oczywiście flat jest nieco undergroundowy a raczej powiedziałbym cechuje się takim zdrowym podejściem, gdzie wciąż najbardziej liczy się zwykły fun. Łowka wygrał bo to było wiadome od początku. Obiektywnie patrząc tak czy inaczej zasłużył, dostał też najwięcej głosów. Ale tak jak rok temu oddał statuetkę Kraszowi tak tym razem odbierając powiedział, że przekaże ją Michowi bo ten powinien po tylu latach zostać jakoś doceniony. Podejrzewam, że wiele osób widziało jego jazdę po raz pierwszy właśnie na gali, na tej kilkudziesięcio-sekundowej prezentacji. Z drugiej strony czy flat potrzebuje akurat takiej formy promocji? Co to właściwie zmienia? Prestiż samej statuetki też jest raczej "taki sobie" skoro kategoria flat na awardsach nie miała nawet sponsora...

wtorek, 6 listopada 2012

Kamu

Plan był taki aby wreszcie coś ponagrywać. Jak to bywa z planami niezbyt wypalił, więc od razu wrzucam nasze dzisiejsze wypociny z kamuflage'u bo i tak do żadnego sensownego editu się nie nadają a dawno nic nowego nie dawałem.

kamu from koczkodan on Vimeo.

niedziela, 4 listopada 2012

Ile ma mieć cali bmx?


"Ekipa złożona z osób jeżdżących zbyt dziwnie, żeby trafić gdzie indziej i zbyt długo, żeby nie być w żadnej ekipie."

Wkrótce więcej a na razie dwa krótkie filmiki od Witka a także wyjaśnienie genezy tej nieco dziwnej nazwy teamu.

http://www.facebook.com/IleMaMiecCaliBmx

sobota, 27 października 2012

Punk-rock jest czarny, czyli muzyczne wspominki #1

Tak jak kiedyś pisałem ta strona, RBC, to nie tylko rower ale wszystko co go mniej lub bardziej dotyczy. Wszystko co mniej lub bardziej dotyczy mnie samego. W tym muzyka. Idzie zima, jazdy będzie coraz mniej, więc postanowiłem trochę poprzynudzać o płytkach które w jakimś tam stopniu na mnie wpłynęły. Na pierwszy ogień pójdzie "Rock For Light" Bad Brains. Album z 1983 roku, czyli starszy ode mnie o 4 lata a usłyszałem go po raz pierwszy mając lat... 15? Może 16? Nieważne. Kaseta (bardzo popularny wtedy nośnik) wpadła mi w ręce dosyć przypadkowo. Bad Brains poznałem za pośrednictwem internetu. Jakieś strony gdzie ludzie umieszczali muzykę, ściągało się do tego specjalnego klienta i pobierało z prędkością od 2 do 4,5 Kb/s pojedyncze kawałki. Wpisując nazwy które gdzieś tam od kogoś usłyszałem/przeczytałem w necie poznałem takie wynalazki jak Minor Threat, Exploited, Circle Jerks, Dead Kennedys, Black Flag czy właśnie Bad Brains. Pierwszy kawałek kapeli z DC jaki usłyszałem to "Pay to Cum" i to był szok - od razu wiedziałem, że chcę więcej. Jako ciekawostkę dodam, że słuchałem tych kilku ściągniętych kawałków chyba z rok zanim dowiedziałem się, że goście są czarni - szok po raz drugi. Wersja "Pay to Cum" na którą trafiłem pochodziła z płytki "Black Dots" zawierającej nagrania z sesji przed ich oficjalnym debiutem i była o niebo lepsza od tej którą na owym debiucie można było usłyszeć. Podobnie było z resztą kawałków bo niestety album "Bad Brains" z 1982 roku miał fatalne brzmienie (tak jakby ktoś nagrywał go zza ściany). Zanim jednak usłyszałem "Black Dots" w całości, trafiłem na allegro na "Rock For Light" za jakieś śmieszne pieniądze. Kupiłem. Kaseta była wydana na początku lat '90 przez jedną z tych polskich firm które miały w dupie prawa autorskie ale, że polskie ustawodawstwo nie znało wtedy takiego pojęcia, wydawnictwa były sprzedawane normalnie w sklepach. Oczywiście ja kupiłem ją o wiele później "z drugiej ręki" nawet nie wiedząc, że płacę za "oryginalnego pirata", ale mniejsza z tym. 20 kawałków (część znana z debiutu), w tym 16 z nich to szybki hardcore-punk, 3 to reggae w starym, dobrym stylu i jeden instrumentalny dubik na koniec. I nie ma co pisać które lepsze, które gorsze - tu nie ma słabych numerów! To co najbardziej lubię w tej płycie to brzmienie. Kurewsko czyste, raczej niespotykane na punkowych płytach z tamtych czasów. Jakbym miał je do czegoś porównać to z polskich płytek może pierwszy Post Regiment? Tyle, że ten ukazał się 9 lat później. Takie a nie inne brzmienie płyty pozwala usłyszeć, że chłopaki naprawdę potrafili grać. Solówki może niezbyt wymyślne ale tak charakterystyczne, że chyba bardziej się nie da. Sekcja rytmiczna chodzi jak w zegarku. No i wokal. Najbardziej kontrowersyjna sprawa. H.R.'a albo się kocha albo nienawidzi. Jednak kiedy słucha się płytki i po krótkim, wściekłym "Joshua's Song" gdzie wokal drze się jak opętany przychodzi reggaeowy, delikatnie zaśpiewany "I and I Survive" (mój ulubiony kawałek Bad Brains w tej stylistyce tak BTW) to szczęka opada na podłogę. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że wersja z owej kasety to reedycja z 1991 roku. Jak to bywa w przypadku reedycji są dodatkowe kawałki (trzy nawiasem mówiąc), inna kolejność utworów ale to nie wszystko. Nie wiem po kiego wała, ale przy okazji postanowiono płytkę przyspieszyć. Przyznam się bez bicia, że dowiedziałem się o tym niedawno i po zapoznaniu się z materiałem w oryginalnej wersji stwierdzam... że jest jeszcze lepszy! Nie są tak podbite wysokie tony, jest więcej basu, wokal brzmi bardziej naturalnie a reggaeowe kawałki mają lepszy mix. Na deser otwierający płytkę "Coptic Times" w wersji oryginalnej, nieprzyspieszonej.

poniedziałek, 22 października 2012

Królik i ec4, czyli jesienne jamowanie

Miałem wspomnieć w paru słowach o jamie z królika który odbył się przed tygodniem, ale jakoś w między czasie dowiedziałem się o imprezie na ec4 trails w Łodzi z której wróciłem wczoraj wieczorem, więc nie będę już tego rozbijał na dwa wpisy. Zachowajmy jednak chronologię i na pierwszy ogień weźmy jam w kamuflage skatepark. Tym samym na który narzekałem ostatnio jako "skateboards only". Jak widać właściciele poszli po rozum do głowy i przynajmniej na okres zimy postanowili wpuścić na salony także 20". Z tej okazji warszawski instytut bmx (czyt. Ząbi) oraz bunny hop zorganizowali całkiem sympatyczna imprezę z jeszcze sympatyczniejszymi nagrodami w postaci różnego rodzaju przetworów: ananasy, ogórki, pasztet i jakże by inaczej - dżem, znalazły się w ogromnym pudle do którego prl i allday także dorzucili jakieś fanty. Warto wspomnieć, że to drugi jam z królika. Poprzedni również miał miejsce w kamuflage skatepark, ale jeszcze tym starym, w Blue City. I był ostatnią imprezą jaka się tam odbyła przed jego zamknięciem. Tym razem okoliczności były bardziej sprzyjające bo jam zamiast coś kończyć, dał początek. Nie wiem jak to wyjdzie w praktyce bo tradycyjnie deskarze coś tam jęczą o niszczeniu przeszkód ale to standard. Zresztą zużycie przeszkód to coś normalnego niezależnie od tego czy jeździ się po nich na desce czy na rowerze. No chyba, że ktoś przyjeżdża tam tylko po to, aby pograć w skate'a na kawałku płaskiego podłoża (najlepiej tak, aby zablokować najazd na przeszkody)... W każdym razie już podczas pierwszej konkurencji, rozegranej na dwóch quarterkach (jeden z półką i płyciutkim sub boxem, drugi z wallem) Oskier i Zombik pokazali, że chociaż park jest mały to daje sporo możliwości. Swoje dorzucili też Wróbel i Maniek a potem zaczęła się sieka na sekcji streetowej. "Sieka" to dobre słowo, bo chaos był taki, że wszyscy wpadali tylko na siebie. Mimo to poleciało kilka kos, w tym te Krasztesta który tradycyjnie połączył street z flatem. Potem trochę się rozluźniło, większość dzieciaków rozjechała się do domów i można było normalnie pojeździć. Zawody przeniosły się na quarter i nawet Kuba dał się namówić do wzięcia w nich udziału. Na koniec jeszcze Wróbel postanowił zrobić taką oto akcyjkę i pomału można było się zbierać. Impreza jak najbardziej udana, sporo osób (pomimo tego, że jam został oficjalnie ogłoszony na ostatnią chwilę), przyjemny parczek, luźna atmosfera... Czego chcieć więcej?
Jeżeli druga edycja jamu z królika była słabo nagłośniona, to co powiedzieć o tej na ec4? Jasne, Witek coś nam wspominał już na Balticach, że jam, że w listopadzie... Tymczasem wypadło na drugą połowę października a info pojawiło się praktycznie tylko na fanpejdżu łódzkich trailsów i na bunny hopie (dzień przed imprezą). Ale czy to ważne? Ci co mieli się dowiedzieć i tak się dowiedzieli i chociaż w porównaniu z imprezą sprzed tygodnia frekwencja nie była oszałamiająca to nie ma co narzekać. W planach nie było żadnych contestów, zawodów, nagród. Po prostu zwykłe trailsowanie, jazda po pumptracku a na koniec ognicho. I git. Pogoda do biwakowania była świetna, jako że chłopaki wstrzelili się w chyba najcieplejszy październikowy weekend. Ze skakaniem było trochę ciężej bo hopy nie do końca wyschły ale Wróbel a także lokalsi z Witkiem i Bączkiem na czele latali aż miło. Od siebie dodam, że ogrom ec4 trails niemal zwalił mnie z nóg. Widziałem wcześniej zdjęcia, filmiki itp. ale wrażenia na żywo są jeszcze lepsze. Nie będę teraz opisywał co i jak bo Witek wam to wszystko przedstawi w poscastowym materiale który nakręciliśmy i który mam nadzieję, że wjedzie na serwery szybciej niż te poprzednie. Szkoda, że nie mieliśmy jakiegoś reflektora aby nagrać to co działo się w nocy. Szalona jazda po pumptracku w egipskich ciemnościach i wybuchający kanister z benzyną na nagraniach obecne są raczej tylko jako audio i chociaż ten ryk potępieńców na pewno robi wrażenie to nawet w najmniejszym stopniu nie oddaje szaleństwa tamtego wieczoru. W niedzielę jeszcze trochę ponagrywaliśmy, Wróbel rozwalił sobie kolano (mam nadzieję, że nic poważnego), Bączek cierpliwie wypełniał nasze polecenia latając cała trasę z milion razy abyśmy mogli jak najlepiej przedstawić ją na filmie... I to w zasadzie wszystko. Pozdro dla chłopaków za zbudowanie tak fantastycznego spotu własnymi rękami, dla Bączka za gościnę i pyszne śniadanie i dla wszystkich którzy się tam pojawili i stworzyli mega atmosferę.

piątek, 12 października 2012

Naklejki

Próbna partia i od razu w kolorach nie dla biedaków.

poniedziałek, 8 października 2012

Nic nie może przecież wiecznie trwać...



Powyższy filmik jest całkiem zabawnie zmontowany i potrafi poprawić humor. Problem w tym, że te opary absurdu sączące się z ekranu są jak najbardziej prawdziwe. Tak jest: sprytny zarządca skateparku wymyślił sobie że zaoszczędzi na takim banale jak magazyn w którym można upchnąć wszystkie swoje graty. Przecież pomiędzy przeszkodami jest wystarczająco miejsca aby ten cały stuff przezimować. Kiedyś czymś zupełnie dla mnie niezrozumiałym była sama konstrukcja rodzimych skateparków. Nawet gdzieś w czeluściach tego bloga możecie znaleźć zdjęcia takich potworków z przeszkodami do kolan, bankami pod kątem 45* czy też tzw. mini-veratmi (szerokość minirampy, kąty jak na vercie)... Pod tym względem sporo się zmieniło. I chociaż dalej można zaobserwować tendencje do stawiania małych skateparków w każdej dzielnicy czy małych miasteczkach, zamiast jednego większego, krytego, lepszego... To jednak jest lepiej niż było. Oczywiście przez te wszystkie śmieszne atesty obiekty te są niewspółmiernie drogie a kilka firm ma praktycznie monopol. Pomimo tego skateparki przestały wyglądać tak jakby były tworzone na złość jeżdżącym. "Chcieliście skatepark? No to macie a teraz płaczcie!" Dlatego bazowo te kilka krytych parków w Polsce nie prezentuje się aż tak źle. Oczywiście, taka jutrzenka nie jest zbyt dobrze rozplanowana jeżeli ktoś nie jest parkowcem i nie obraca się w lewo, ale ten problem wydaje się śmieszny kiedy popatrzymy na odpadającą sklejkę i odstające kątowniki. Nowy kamuflage skatepark w blue city jest mniejszy niż jego poprzednik, przeszkody są typowo pod dechę, zresztą rowerom i tak wstęp wzbroniony*. Słabo? To i tak nic, spójrzcie na cennik (20 zł/dzień w soboty i niedziele!). Do czego zmierzam: kiedy doczekaliśmy się miejsc w których da się jeździć/dałoby się jeździć przy regularnych remontach, pojawia się inny problem, którym jest umiejętne zarządzanie takim obiektem. Niestety, wkrada się wtedy typowo polska pazerność. Ponieważ krytych, całorocznych skateparków jest wciąż mało to po co się wysilać? Nie trzeba dodawać nowych przeszkód, nie trzeba naprawiać tych starych (do momentu aż ktoś sobie nie zrobi krzywdy, ale przecież nie zrobi, prawda?). Można też zatrudnić najdurniejszego ciecia na świecie aby tego burdelu pilnował (pozdro dla pana z Wrocławia, który pracował tam w okolicach 2007 roku o ile nie pracuje tam dalej). Klient może być traktowany jak gówno bo przecież nie pójdzie brodzić swym rowerem w śniegu po pas. W lato natomiast jak bumerang wraca tutaj temat streetu jako braku alternatywy w postaci skateparków. Oczywiście często są to takie wygodne tłumaczenia streetowców którzy nawet gdyby mieli najlepsze skateparki to i tak szlifowaliby poręcze i murki na mieście. Z drugiej strony faktycznie szkoda kasy (a często także zdrowia) aby jeździć na rozpadającej się jutrzence czy lawirować między krzesłami ogrodowymi i go-kartami na pedały w Myślęcinku. Za chwilę przyjdzie zima i nie będzie takiego wyboru a chciwi właściciele tych przybytków już zacierają ręce. Pytanie czy kiedyś się to zmieni? Nie, dopóki nie zmieni się nasza polska mentalność. Nastawienie na krótkotrwały szybki zysk i pozostawianie za sobą zgliszczy to droga donikąd. Wydymasz ludzi raz, dwa a co potem? Zarobisz tyle hajsu aby zacząć jakiś nowy intratny biznes polegający na przycinaniu "frajerów" ale wśród pewnej grupy będziesz już skończony. A jak powinie ci się noga to leżysz i nikt z tych wydymanych ci ręki nie poda. Co jednak zrobić gdy przykład idzie z góry?

*- tutaj akurat ma się coś tej zimy zmienić. Warszawski instytut bmx i bunny hop szykują też jakiś jamik na tę okazję. Ząbi pisał coś na fejsie o 13 października ale na razie brak jakiś konkretów, więc śledźcie powyższe stronki bo niebawem powinno się coś pojawić.

sobota, 29 września 2012

Parę słów (i ruchomych obrazków) po Baltic Games

Od Balticów minęło już sporo, ale z uwagi na świeżo złożony podcastowy bonus (który podobnie jak pełen piąty odcinek Bmx Podcast Video macie na dole tego przydługiego tekstu) pozwolę sobie na pewnego rodzaju podsumowanie.
Do Trójmiasta pojechałem razem z Cyrylem i Witkiem w czwartek, czyli w pierwszy dzień imprezy. Przez wspaniały plan dojechania na miejsce o jakieś marne 10 zł taniej niż bezpośrednim ekspresem, utknęliśmy w Olsztynie gdzie mieliśmy przesiadkę. Sam za tym planem obstawiałem, więc tym bardziej poirytowany siedziałem na skąpanym słońcem peronie wyczekując pociągu który zabierze nas do Gdańska. Peronie na stacji widmo wypadałoby dodać, bo poza panią w małym sklepiku nie było tam nikogo z obsługi. Dlatego też bez obaw o sokistów Witek naznaczył kołami dworcowe budynki a Cyryl sprawdził wytrzymałość krawędzi peronu grindami. Mimo godzinnego opóźnienia byliśmy jednak na czas bo organizatorzy imprezy poszli nam na rękę fundując wszystkim jeszcze większą obsuwę. Pierwszego dnia nie było zbyt wielu ludzi ale to zrozumiałe. Mieliśmy w końcu czwartek a w planach były jedynie kwalifikacje oraz trening zaproszonych zawodników gdzieś pod wieczór. Mimo to skatepark przed Ergo Areną, stoiska proletaryatu, allday, dartbmx (nie mylić z dartmoorem!) i innych, wielka poducha w którą można było cisnąć flipy, trampbike od ave i inne atrakcje już wtedy cieszyły się całkiem niezłym zainteresowaniem. To pewnie byłoby większe gdyby nie padający co jakiś czas deszcz, ale na szczęście kolejne dni były już słoneczne. Wróćmy jednak do zawodów i pierwszej rzeczy przez którą poczułem się zawiedziony: nigdzie nie było rozpiski kto i w jakiej kolejności startuje w kwalifikacjach. Tzn. ok, rozpiskę taką mieli Jamaj z Catfishem (tak jest, z tym Catfishem!) oraz czwórka sędziów (Łowka, krakowski Maciek freecoasterowiec, Maniek z Pzn i Suszczen jakby to kogoś interesowało). Czy raczej dwie rozpiski, bo ponoć były tam pewne rozbieżności. Trochę słabo to wygląda kiedy porównamy Baltic Games do Simple Session gdzie już na kilka dni przed imprezą można sobie takie rzeczy spokojnie sprawdzić w necie. Dlaczego odnoszę się do SS? Bo odwoływanie się do jakichkolwiek innych zawodów organizowanych nad Wisłą chyba nie ma tak naprawdę sensu. Przyznam, że były to moje pierwsze Baltici więc nie wiem jak było w poprzednich latach. Wiem jednak, że w tym roku miało już być konkretnie, z pompą, "światowo" (a przynajmniej "europejsko"). To dlatego po raz pierwszy BG miało miejsce w hali, park był większy, bilety kosztowały więcej (ja akurat wlazłem za free, więc nie będę się wypowiadał czy cena była adekwatna czy też nie), na majku szalał Catfish a wszystko to wspierał monster energy który przywiózł ze sobą takie persony jak Greg Illingworth (RPA), Kevin Peraza (USA) czy przede wszystkim wabik na wszystkie emo hipsterskie gówniary - Harry Main (UK). Pozostałe nazwiska też robiły wrażenie: Drew Bezanson (CAN), Daniel Dhers (VEN), Brian Kachinsky (USA), kilku prosów z Anglii, że o tych z Czech, Słowacji, Niemiec albo z krajów na wschód od Polski nie wspomnę (a i jakiś rodzynek z Meksyku jak Daniel Sanchez też się trafił). Dlatego oczekiwania przed imprezą były spore. Jasne, Simple Session ma dłuższą tradycję a nazwiska które pojawiły się wyżej to na nim standard. Jednak chyba o to chodzi aby równać do najlepszych? Dlatego brak informacji o startujących (nie licząc tych zaproszonych, chociaż dokopać się do tego też nie było tak łatwym zadaniem) uważam za poważny minus. Podobnie jak brak transmisji z pierwszego i drugiego dnia BG. Eliminacje pokazały ponadto, że podział zawodników na "zaproszonych" i resztę też był nie do końca przemyślany. Pewnie oglądając ostatni video podcast myśleliście sobie, że Suszczen słodził trochę swojemu team riderowi, że przesadzał. Ja mimo swojej całej awersji do darta (który nie jest dartmoorem, zapamiętajcie to sobie!) podpisuję się pod tymi słowami w stu procentach. Tak, "koleś zniszczył". Kwalifikacji całych nie oglądałem, raczej snułem się po obiekcie zmęczony podróżą. Przejazdy Vikorsa Kronbergsa miałem jednak okazję oglądać w całości i zwłaszcza jeden z nich (już nie pamiętam czy pierwszy czy drugi) to prawdziwa kosa za kosą. Ogromny front na największym jump boxie, flairwhip, 720, backflip double whip - wszystko czyściutkie, jedno po drugim i na mega wysokości. W finale już nie poszło tak dobrze (nerwy, zmęczenie, "sopockie powietrze" o którym wspominał Cyryl w rozmowie z Pirobojem?), ale po kolei. Wszakże był jeszcze dzień drugi, czyli półfinały i kolejna organizacyjna wpadka. Okazało się, że pierwszego dnia nie wszyscy zapisani do zawodów zostali wyczytani a ponieważ głupio byłoby ich wydymać w ten sposób (80 zeta wpisowego piechotą nie chodzi) automatycznie dostali się do półfinału. "Szczęśliwcami" o ile mnie pamięć nie myli byli Cisek i jeszcze dwóch czy trzech innych riderów. "Szczęśliwcami" bo nikt nie przekreślał ich szans na to aby dostali się do półfinału w bardziej tradycyjny sposób a teoretycznie stracili przez to jeden przejazd - dodatkowa minuta sławy też ma swoją scenę. A właśnie: piszę i piszę, a nie wspomniałem ani słowem o tym jaką formę miały same przejazdy. Była to pewnego rodzaju hybryda klasycznego startu w stylu "masz tyle a tyle czasu, jeździj aż się skończy" a modnej od jakiegoś czasu bardziej "jamowej" formy. Innymi słowy 2 przejazdy chyba po minucie każdy, ale zawodnicy byli podzieleni na czteroosobowe grupy (dzięki czemu krócej czekali między pierwszym a drugim wyjazdem na park). I o ile do samej formy ciężko się przyczepić to odmierzanie czasu pozostawiało wiele do życzenia... Ja wiem, że tak jest zawsze. Sam pamiętam jak zgrywałem z kamery przejazdy z Jutrzenka Comeback (do obejrzenia gdzieś w czeluściach youtuba) i ten Wróbla miał 4 minuty a kogoś innego dwie (z czego oczywiście u Wróbla te dwie to czajenie się do jakiegoś killera na koniec, więc można to przeboleć). Wiem, że model odmierzania czasu rodem z Cicle of Balance (całość do obejrzenia tutaj - polecam!) byłby ciężki do wcielenia na zawodach z tak dużą liczbą uczestników, a park to nie flatland. Wiem też, że z powodu obsuwy czasowej trzeba było się streszczać. Tylko dlaczego niektórzy ze startujących nie dostali nawet obiecywanego im minimum? Dobrze, dość tego narzekania bo wyjdzie na to, że impreza była kompletną klapą. A nie była. Poziom drugiego dnia był jeszcze wyższy niż pierwszego. Z konkretnych sztuczek/przejazdów warto pochwalić Piro który zaliczył między innymi czyściutką hard 360 z fifti pod górę. Ten (i parę innych równie sympatycznych trików) sprawiły, że jako jedyny (!) "czysty" streetowiec awansował do finału. Oprócz niego z Polaków dostali się jeszcze Skejcik, Leszczu i Szamanek. Na pochwałę zasługuje też moim zdaniem skatepark. Większy niż w poprzednich latach z całkiem dobrze zachowanymi proporcjami pomiędzy częścią streetową a tą do latania na jumpboxach/quarterach. Witek z tego co pamiętam narzekał w którymś podcaście na brak klasycznej mini rampy. Ja dodałbym trochę za prosty układ który sprawiał, że park nie dawał takich transferowych możliwości jak choćby ten z tegorocznego simpla. Prosi narzekali też trochę na duży jumpbox ale ostatecznie został przesunięty i chyba wszyscy byli w miarę zadowoleni. Reasumując był to jednak całkiem spoko, typowo contestowy park i mimo, że nie byliśmy świadkami żadnych "first time'ów" to przejazdy zwłaszcza w finale były przyjemne dla oka. No to teraz znowu trochę ponarzekam. Dzień trzeci i ostatni to już znacznie więcej ludzi i znacznie zaostrzona praca ochrony. O ile pierwszego dnia na teren przed Ergo (stoiska, ogólnodostępny skatepark) wszedłem przez nikogo nie zatrzymywany, tak trzeciego nie wpuszczali już nikogo bez specjalnej opaski. A tych było kilka rodzajów: vipowskie, nie-vipowskie, dla sędziów, zawodników, jednodniowe papierowe... My mieliśmy do dyspozycji jedną vipowską (dla mnie abym mógł łazić z kamerą po parku i wejść na platformę) i dwie zwykłe. Oczywiście człowiek-survival czyli Witek zaraz załatwił sobie jakąś lewą vipowską. Oprócz tego znalazł pedały w koszu na śmieci (całkiem sprawne), wyczarował skądś lekko przyschnięte resztki pizzy (nie narzekam, też zjadłem), wprowadził nas na stołówkę dla pro (darmowe żarcie i piwo!), znalazł gustowny płaszcz wracając z aftera i przemycił na Ergo tony jedzenia i picia (jeszcze zanim odkryliśmy to za friko). Cyryl nie był tak obrotny i trzeciego dnia ze zwykłą opaską ochroniarz nie chciał go wpuścić do press-roomu. Oczywiście bardzo miła pani ogarniająca to wszystko szybko rozwiązała sprawę dając mu jakaś dodatkową papierową opaskę, ale czy tak trudno było zrobić osobny kolor dla mediów? Może się czepiam, może to na co narzekam to szczegóły, ale te szczegóły często stanowią różnicę. Wracając do zawodów finał odbył się już chyba bez większych opóźnień a z ciekawszych akcji można wspomnieć truck driver drop z największego quartera Bezansona, transfer poza skatepark Illingwortha, wysoką dekadę na quarterze Perazy, potrójnego tailwhipa Daniela Tünte (GER), triple trucka Jacka Clarcka (UK) czy 360 whipa do late 360 Dhersa. O flarze drop in Maina już nawet nie piszę bo pewnie wybudzony w środku nocy zrobiłby ją perfekcyjnie, więc chociaż widziałem ten trik po raz pierwszy w życiu (w sensie, że na żywo) to mam świadomość, że dla wykonującego była to drobnostka. Z Polaków najlepiej wypadł Skejcik (min. flair barspin) i zgarnął za to osobną nagrodę. Widzę tutaj ukłon w stronę Simple Session i to bardzo dobry ukłon, bo impreza poza pokazaniem polakom zagranicznych prosów wspiera też w jakiś sposób lokalną scenę i mobilizuje rodzimych riderów do tego aby zaprezentowali się z jak najlepszej strony. Dziwi mnie tylko kolejność startujących w finale bo o ile dobrze pamiętam nie miała wiele wspólnego z tym jakie miejsca zajęli zawodnicy w półfinale. Dzięki temu uzyskaliśmy "polską czwórkę" ale czy było to konieczne? Zawody wygrał Drew, drugi był Main a trzeci Dhers. Sędziowanie było chyba spoko bo nie słyszałem jakiś większych zarzutów co do wyników. Oczywiście zawsze są jakieś różnice zdań ale porównując to z krzykiem jaki towarzyszył niektórym imprezom z przeszłości śmiem twierdzić, że tym razem było nad wyraz spokojnie. Na koniec był oczywiście best-trick i kolejna rzecz do której się przyczepię. Nie będzie to jednak przytyk w stronę organizatorów bo wynikało to po prostu z powielania wzorców z innych, o wiele większych zawodów (i nie mam tu na myśli jedynie SS). Po pierwsze best-trick na dobrą sprawę nie jest już best-trickiem. Powinno to się nazywać raczej best-tricks bo nagradzana jest nie jedna sztuczka a kilka tych najlepszych. I o to pretensji nie mam, bo czasem nawet trudno wybrać coś co jest najlepsze. Z drugiej strony można było chociaż podjąć próbę... Druga sprawa to forma, czyli klasyczny jam-chaos. Wszyscy jeżdżą na raz, wpadają na siebie, przeszkadzają sobie i chociaż ograniczają się tylko do części parku to nie sposób wszystkiego ogarnąć i łatwo coś przeoczyć (tyczy się to także komentujących-oceniających, chociaż tym razem chyba nic większego nie uszło ich uwadze - gratsy Catfish & Jamaj!). Ja zaobserwowałem między innymi dekadę Perazy najpierw w górę a potem w dół banku, próby 180 do backward ice do tooth bonka Kachinskyego (nie wiem czy w końcu siadło), Sępa z whiplashem z sekcji streetowej na płaskie, Piro z fifti do over 180... Nie widziałem za to tricków Ząbiego (rodeo, condor na murku w dół i coś jeszcze) który chwalił mi się, że zgarnął więcej kasy niż Brian. Potem przenieśliśmy się na mniejszego jumpboxa (taki trochę step-up bym powiedział) gdzie nie było już problemu z wpadaniem na siebie no ale właśnie... Czy takie ścisłe wytyczne na czym ma się odbyć best-trick są aby na pewno dobre? Ok, unikamy w ten sposób decydowania co lepsze: kombo grindów czy jakaś sieka w powietrzu. Przy jam session łatwiej też ogarnąć co się dzieje na parku. Z drugiej strony zabija się wszystkie chore próby transferów, dropów itp. Wróćmy jednak na jumpbox gdzie mogliśmy między innymi podziwiać podwójnego backflipa (no, lekko podpartego ale Catfish dał hajsy więc wychodzi na to, że zaliczony) a także efektowne gleby przy decade to late 360 Perazy (+ skoszenie lampy bodajże Urosa z Ave) czy frontflip tailwhip Kronbergsa. I tyle. Oczywiście można napisać jeszcze sporo o samej imprezie (a jeszcze więcej o afterach na sopockim molo, ale zostawię to jako KMWTW i PDK) jednak nie będę was zanudzał. Impreza była jak to zauważył Witek bardzo komercyjna. Ma to oczywiście swoje plusy i minusy, jednak pomimo tych drugich fajnie, że coś takiego odbyło się w Polsce. Wbrew temu co czytałem później u niektórych na fejsie nie zauważyłem jakiejś poważnej wtopy jeżeli chodzi o frekwencję. Może na streamingu było widać trochę pustych miejsc, ale ludzi przewinęło się przez te 3 dni naprawdę sporo. I były to zarówno rodziny z dziećmi jak i osoby jak najbardziej z "klimatów". Części z nich nie widziałem już baaardzo dawno i naprawdę cieszę się, że na siebie wpadliśmy czy to na Ergo Arenie czy też podczas aftera. Bawiłem się świetnie i mimo tego, że trochę ponarzekałem w niniejszym tekście, to nie mogę się doczekać kolejnej edycji. Do zo za rok a poniżej jakieś materiały video. Być może ostatnie w tej formie.




piątek, 28 września 2012

poniedziałek, 24 września 2012

Takie tam z basenu

Tak jak pisałem wczoraj ja nie mogę jeździć a chłopaki ogarniają poola. Krzysiek nagrał jakiś krótki filmik pokazujący jak to wygląda. Nie traktujcie tego jako kolejnego filmu rbc i nie pytajcie mnie dlaczego materiał nagrywany sprzętem za jakieś 3 kafle ma format 4:3 i 420p. Ot taka poboczna ciekawostka pokazująca, że coś się czasem dzieje w tym Rembertowie.



a tutaj mały bonus na którym możecie podziwiać taneczne talenty Krzyśka i jego kolegów (a także jakiś fragment nieistniejących już Witkowych dirtów o ile mnie oczy nie mylą - świeczka dla hopek => [*]).

EDIT: tym wpisem pobiłem rekord z 2008 roku (pierwszy ze stroną w obecnej formie). 23 wpisy a mamy dopiero wrzesień! Wiadomo, że połowa z nich średnio ma jakiś związek z rbc ale przynajmniej coś się dzieje.

niedziela, 23 września 2012

Basen - nowy (stary) RBC spot?


 Młody narybek postanowił reaktywować bank na nieczynnym odkrytym basenie który mam jakieś 100 metrów od domu. Już kiedyś trochę się tam jeździło, ale wciąż przybywające potłuczone butelki, często zalegająca woda i gromadząca się tam żulernia na jakiś czas skutecznie udupiły ten spot. Jak będzie tym razem? Ja na razie i tak nie mogę jeździć, ale kibicuję chłopakom aby na dobre ogarnęli to miejsce.

piątek, 7 września 2012

Bmx Podcast Video#4 (Master Musztarda Jam vol. 8)

Krótko: po pewnej obsuwie wracamy z video-odcinkami. Tym razem na tapetę poszedł jedyny flatlandowy jam w Polsce, czyli Musztarda.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

...I po Musztardzie

Master Musztarda Jam numer 8 przeszedł do historii. Jak zawsze było super ale takiego niedosytu po powrocie nie czułem chyba od czasów pierwszej edycji o której może za jakiś czas napiszę trochę więcej (już rok temu zbierałem się na taki przegląd po wszystkich kolejnych Musztardach, ale jakoś nigdy nie ukończyłem tego tekstu - może tym razem się uda?). W tym roku wypaliło niemal wszystko włącznie z pogodą a ta jak wiemy bywa bardzo kapryśna podczas toruńskich jamów. Nowa miejscówka (Teatr Baj Pomorski w Toruniu - ze względu na charakterystyczną ścianę frontową znany też jako "szafa") zapewniła świetny klimat a także wyciągnęła Musztardę nieco do ludzi - do starówki jest stamtąd raptem kilkaset metrów więc mniej i bardziej przypadkowych gapiów nie brakowało. Przyznam, że podchodziłem do tego pomysłu z pewną dozą sceptycyzmu nieco obawiając się utraty pierwotnego charakteru imprezy, przybliżenia jej do zawodo-pokazów jakie zwykli organizować producenci energy drinków, modnych elektronicznych gadżetów i innego stuffu, lokując jamy w centrum miasta i celując w tłumy przewijające się gdzieś z boku a nie w samych uczestników. Ile razy to już przerabialiśmy: kiepska nawierzchnia, mało miejsca, przeszkody ustawiane bez ładu i składu albo na pochyłym terenie (jak kiedyś mini rampa na warszawskiej Agrykoli). Tym razem jedynie mogę się przyczepić o to, że było trochę ciasno. Na same przejazdy miejsca było wystarczająco ale gdy w jednym momencie pojawiało się więcej niż 2-3 osoby, trzeba było już bardzo uważać aby na kogoś nie wpaść. Nie było też gdzie pojeździć pomiędzy przejazdami, ale wszystko to nadrabiała świetna atmosfera. Tą tworzą ludzie a tych w tym roku nie zabrakło. Na poprzedniej edycji frekwencja nie była rewelacyjna. Wiele osób zrezygnowało z powodu pogody i chociaż chłopakom przy użyciu palnika i namiotu udało się ostatecznie ujarzmić żywioł, to startujących była tylko garstka. Tym razem przyjechało sporo osób z całej Polski i nie tylko. Poza stałym "zagranicznym" gościem z Chin, czyli Maksem przyjechała też dwuosobowa reprezentacja ze Słowacji. Richard i Janeskom może wyglądali niepozornie, ale zaprezentowali bardzo stylową (i dość oryginalną, szczególnie patrząc na to z perspektywy naszego kraju) jazdę która dała im odpowiednio 2 i 4 miejsce. Do finału awansowali też Malina i Julek (5 i 6 miejsce) oraz Krasztest którego chyba trochę zjadły nerwy i po czyściutkim drugim przejeździe eliminacyjnym zaliczył trochę podpórek co dało mu ostatecznie trzecie miejsce. Wygrał Maksymilian który swoimi szybkimi kręciołami chciał się chyba przewiercić z powrotem do Chin*. Dla wszystkich nie-płaskich zorganizowany został bunnyhop contest, który wygrał Sęp, bijąc przy tym swoją życiówkę. 105 cm na rowerze z ramą poniżej 20" cali to całkiem imponujący wynik. Wszystko szło na tyle sprawnie, że po jamie zdążyliśmy jeszcze skoczyć na toruński skatepark. Jankes trochę narzekał, ale ja chciałbym tak "kiepsko rozplanowany" skatepark w Warszawie. Brakowało jedynie grindboxów ale poza tym bardzo mi się podobało (włącznie z bowlem do którego się oczywiście nie odważyłem wjechać, ale chłopaki wywijali po nim aż miło). Na afterze (który po roku absencji wrócił do NRD co mnie bardzo ucieszyło) oczywiście rozdanie nagród, wystawa prac graficznych o tematyce około-bmxowej, nowy film Krasztesta (przyznam, że nie widziałem go od początku ale to co obejrzałem jak zwykle bardzo mi się podobało) i oczywiście zabawa do białego rana. Dosłownie bo wychodząc z klubu chłopaki o mnie zapomnieli i musieli się wracać przez co u Amika byliśmy ok. 8. W niedzielę mieliśmy jeszcze zahaczyć o Parasiową działkę w Szczekarzewie, ale niestety nie dalibyśmy rady wrócić do Warszawy przed poniedziałkiem więc tę wizytę trzeba odłożyć na inną okazję. Podsumowując wyjazd jak najbardziej udany. Podziękowania dla Łowki i wszystkich tych którzy pomogli przy organizacji imprezy, Amika i jego mamy za wspaniałą gościnę (jak co roku!) i wszystkich tych którzy przyjechali na jedyne flatlandowe zawody w Polsce. Spodziewajcie się też video-relacji od bmx podcast, a na razie śledźcie flatland.pl gdzie już macie całe przejazdy finałowej szóstki a z czasem mają pojawić się też jakieś fotki.

* - wiem, że gdyby mu się udało to wylądowałby w oceanie, trochę na wchód od Nowej Zelandii, ale nie chciałem odbierać mu nadziei.

piątek, 27 lipca 2012

Bmx Podcast Video #3 (Proletaryat Jam 7)

Jakoś mi to umknęło i dając wszędzie info nie wstawiłem go tutaj (jakby ktokolwiek czytał tego bloga hehe).

wtorek, 24 lipca 2012

MASTER MUSZTARDA JAM VOL 8 (Toruń, 11.08.2012)

Łowka właśnie utworzył wydarzenie na facebooku. Tam też będą pojawiać się wszystkie newsy co i jak (bo gdzie i kiedy już wiadomo). Impreza niby flatowa, ale każdy kto był wie, że nie trzeba być pocierusem aby się świetnie bawić na (a także po) jamie.

http://www.facebook.com/events/365810540159360/

Na zachętę/przypomnienie video sprzed roku:
Master Musztarda Jam 7 from koczkodan on Vimeo.

wtorek, 17 lipca 2012

PRL Jam vol. 7

Tak, impreza była ponad tydzień temu a piszę o niej dopiero teraz... Nieważne. Mogłem już nie pisać o niej w ogóle, ale myślę, że jednak warto poświęcić jej parę słów. Pierwsze o czym trzeba wspomnieć to nieludzki wręcz upał jaki panował tydzień temu w Bydgoszczy. Ze wszystkich lało się strumieniami, a mimo to poleciało trochę niezłych kos. Cała impreza została rozegrana w formie kilku jamów. Na początek bardziej w formie rozgrzewki jam na różnych elementach sekcji streetowej gdzie można było od razu wygrać jakieś fanty. Następnie przyszedł czas na longest 180 z kickera na płaskie. Wygrał Benek (ok. 5m) ale tylko dlatego, że Leszczu oficjalnie nie startował (co nie przeszkodziło mu wylądować dobre pół metra dalej). Na jumpboxie niestety nie zobaczyliśmy Rosołowego bike-flipa (why?) ale i tak było grubo. Oskier tradycyjnie zaserwował nam decadę i double bary, Michu przywalił czyściutkiego fronta, Skejcik pokazał swoje standardówki z ładnie wyciągniętym superman whipem na czele, a Leszczu wykręcił takie triki jak 720 czy backflip turndown. Wygrał Mamba superman seatgrabem. Nie obeszło się też bez upadków. Najgorszy zaliczył chyba Dymek nie dokręcając fronta i lądując na dupę. Na szczęście skończyło się na chwili strachu kiedy na moment stracił czucie w nogach, ale ostatecznie był wstanie kontynuować zawody. W bunny hop contest tyczkę na wysokości 105 cm przeskoczyło trzech riderów: Benek, Lewar i Tytus. Ponieważ żadnemu z nich nie udało się przeskoczyć 110 cm postanowili podzielić się nagrodą. Następną konkurencją w kolejności był flatland. Jak wiadomo w naszym pięknym kraju zawody flatlandowe odbywają się rzadko. Właściwie jedyną imprezą tego typu jest musztarda + okazjonalnie jakiś mniejszy jamik przy okazji takich imprez jak ta proletaryatu. Jeżeli chodzi o frekwencję nie było źle, chociaż na pewno zabrakło kilku znajomych twarzy (np. Krasztesta, czy Maksa który nie zdążył na samolot w Chinach). Pojawił się za to Michu (ten toruński), który wrócił z UK i... wygrał. Jak się okazało były to jego pierwsze wygrane zawody. Trochę mnie to dziwi ale tak czy inaczej fajnie, że się wreszcie doczekał. Poza "alexisami" Micha mogliśmy zobaczyć trochę ciekawych kombinacji z plastic manem czy crackpackerem Koko (szkoda, że tradycyjnie kręcone do takiego momentu, kiedy już nie idzie tego czysto skleić), trochę obrotówek od Amika, streeto-flaty Sępa (jego wachlarz czysto flatowych trików wyraźnie się zwiększył od zeszłorocznej musztardy) czy też Kostka i jego trącące nieco starą szkołą pinki oraz side squeaki. Jakby na to nie patrzeć style prezentowane przez startujących były całkiem zróżnicowane. Po flatlandzie przenieśliśmy się na sekcję streetową. Tam też poleciało kilka fajnych akcji. Oczywiście największą kosę sieknął Lewar: 360 nad railem to over icepick. Brakeless. I nieważne, że nie było to do końca zamierzone. Sztuczka jest sztuczką a Lewar pozostanie tym który skleił ją w Polsce po raz pierwszy. Na deser została mini rampa. Każdy kto widział bydgoską mini wie, że ma ona zadatki na mini-bowla co w swoim przejeździe idealnie wykorzystał Oskier bujając się po całej jej szerokości. Z ciekawszych sztuczek jakie zrobił warto na pewno wspomnieć whip do footjam whipa do footjama, obskoczone z machniętym jakby od niechcenia can-canem. Mamba po raz kolejny pokazał superman seatgraba, tym razem nad spinem. Michu latał bardzo wysoko, równie wysoko zostawiając ślady po walltapach. Niestety mimo kilku prób nie udało mu się skleić decady przez spine. Zombik wykręcił czystego double whipa, był też bliski sklejenia double bara do tapa. Jura podwójnego bara zrobił z tym, że do disastera. Pojedyncze śmigło do disastera zwieńczył natomiast 360-tką w profil. Wygrał Skejcik. Nie tylko zrobił ninja dropa z walla, ale chwilę po nim czysto skleił flarę z barem. Są tacy którzy mówią, że Skejcik robi cały czas te same triki. Ja jednak jestem dalej w szoku widząc jego skuteczność. To po prostu robot, który potrafi sieknąć 3-4 mega kosy jedną po drugiej, tak jakby każdy sklejony trik dodawał mu powera na kolejne. Podobnie zresztą jak Leszczu, ale on akurat sobie mini odpuścił. Po zawodach odbyła się jeszcze loteria z nagrodami dla wszystkich uczestników. Tak, pomimo tego że nie startowałem byłem uczestnikiem i tak, jak zwykle niczego nie wygrałem. O afterze mogę napisać tyle, że był sympatyczny chociaż większość czasu spędziliśmy pod klubem. W środku nie działo się zbyt wiele. Jedyną atrakcją był film przysłany z Irlandii przez Szoguna: "Raincheck". Filmu nie widziałem więc nie będę się wypowiadał, ale opierając się na opiniach innych osób można stwierdzić, że jedynie part naszego rodaka był w miarę interesujący (choć akcje wyglądały na nagrywane sporo czasu temu i pewnie stać go na więcej). Zdaje się, że faktycznie w porównaniu z Irlandią polska scena bmx nie ma się czego wstydzić. Po jamie wróciliśmy na wpół żywi do Warszawy a team proletaryatu (wraz z Lewarem i Zombikiem, którzy wywalczyli sobie udział w tym wyjeździe świetną jazdą na zawodach) wyruszył w trip po Europie. Zazdroszczę im chociażby wizyty w Marsylii na słynnym bowl-parku i domyślam się, że nie ja jedyny... Jeśli ktoś chce zobaczyć jak chłopaki sobie radzą to może sprawdzić na facebookowym profilu proletaryatu. Podsumowując wyjazd mimo morderczego upału bardzo udany. Podziękowania dla Cukra który nas przekimał i dla wszystkich którzy pomogli przy organizacji tej sympatycznej imprezy. Poniżej trailer szykującej się relacji.

wtorek, 3 lipca 2012

Bmx Podcast Video #2 (Mistrzostwa Polski Białystok 2012)

Nie będę się rozpisywał. Drugi odcinek wypłynął na szerokie wody internetu. Tym razem trochę więcej jazdy niż ostatnio, ale nie zabrakło też rozmów z uczestnikami tego zamieszania. Technicznie chyba lepiej niż za pierwszym razem, ale to już zostawię do oceny innych. Trochę żałuję, że ujęcia z parku są tak monotonne, ale niestety mieliśmy tylko jedną kamerę. Poza tym chociaż białostocki skatepark daje duże możliwości jeśli chodzi o planowanie przejazdów i ich płynność, to jest jednak dość mały. Dlatego wygodniej (i dla mnie i dla startujących) było jak rozstawiłem się na górze.



...no ok, jestem leniwy i zwyczajnie nie chciało mi się biegać po parku.

środa, 20 czerwca 2012

Mistrzostwa Polski - Białystok 2012

Wstyd przyznać, ale nigdy wcześniej na białostockich mistrzostwach nie byłem. Słyszałem o nich wiele dobrego, każdy chwalił, ale jakoś nie dane mi było zawitać. Aż do tego roku. Nie ma się co rozpisywać: było MEGA! Impreza odbyła się w skateparku Węglowa. Park jest położony raczej na uboczu miasta, w jednym z kilku hangarów których pierwotne przeznaczenie nie jest mi znane. Tak czy inaczej miejscówka jest bardzo klimatyczna. Sam skatepark nie jest duży (delikatnie mówiąc), ale za to całkiem fajnie rozplanowany pod przejazdy. Kto był ten wie, kto nie był może sobie zobaczyć na jakimś video. Dla leniwych: quarter na szerokość całego parku (z jednej strony podwyższony), dwa jump-boxy w rytmie, bardzo szeroki spine za którym jest coś na styl bowla z wallem, mała sekcja streetowa i nowa przeszkoda, specjalnie zbudowana na te zawody - jump-box z krótką, umieszoną pod kątem półką. Do tego jeszcze jakieś mniejsze elementy dające możliwość wykonywania transferów i ułatwiające pływanie po parku. W pobliżu znajdują się też hopy (dla mnie ogromne, dla skaczących "takie w sam raz") na których rozegrany został best-trick. Najlepsza sztuczka została także wybrana na grindboxie zwanym "skrzynką", który jak zwykle przywiózł ze sobą Andrzej z allday'a. Całość bardzo rozsądnie rozbita na 2 dni aby się za bardzo nie spinać i nie gonić ze wszystkim jak to się często zdarza na imprezach jednodniowych. Z Warszawy wyruszyliśmy w dość szerokim składzie bo poza mną, Patisonem i Cyrylem tym samym pociągiem jechał Ząbi, Lewar z Wrocławia i trzech reprezentantów Ave teamu w postaci Sępa, Piro i Rondla. Było więc całkiem wesoło. Już w Białymstoku obczailiśmy jeszcze po drodze tutejszą skateplazę, która byłaby spoko gdyby banki nie miały pochylenia 45*, ale chyba byłem jedyną osobą której to przeszkadzało. I tak mają lepszą skateplazę niż my w Warszawie (bo nie licząc prawie-skateplazy na Marysinie nie mamy żadnej). Po dotarciu na miejsce musieliśmy zaraz wracać do hostelu aby zostawić graty (5,5 km w jedną stronę), potem trochę poczilowaliśmy pod parkiem, więc eliminacje amatorów mi umknęły. Potem były eliminacje pro, a jeszcze później hopy. Zanim rozegrano jednak bestrick nastąpiła nagła zmiana planów spowodowana meczem Polska : Czechy i mecz ten obejrzeliśmy sobie na rzutniku. Wynik jaki był wszyscy wiemy, do tego zrywający co jakiś czas obraz, komentarz Zimocha z radia wyprzedzający ten obraz o kilka dobrych sekund i padający przelotnie deszcz... Mimo to jestem w 100% pewien, że to była najlepsza strefa kibica nie tylko w Białym ale w całej Polsce! Obok brzdękały jakieś kapelki, kilku piłkarskich ignorantów latało na hopach, Chorzowski weteran Klaudek Kraska miał ze sobą grilla więc było co przygryzać do piwa, no i nasi dostający baty od Czechów. Bezcenne. Przed meczem było jeszcze sporo zabawy na pump-tracku (w tym kilka efektownych gleb pana red. nacz. bunnyhopa, Kuby B.) a po jego zakończeniu wspomniany best-trick. Wyróżnieni zostali Oskier i Dymek, a mimo panujących ciemności (trochę rozświetlonych przez halogeny) poleciały takie triki jak frontflip, decade czy double tailwhip. Potem miał być after w jakimś klubie, nawet się z Cyrylem mieliśmy zbierać ale ostatecznie nie poszliśmy. I dobrze, bo jak się okazało wszyscy i tak zostali na hopach. Drugi dzień to finały i jam na skrzynce, który został przeniesiony z dnia pierwszego. W amatorach pierwsze miejsce zajął oczywiście Dymek (dziwi mnie, że nie startował w pro tak jak na bmx dayu), drugi był Kamil Raczkowski a trzeci Bartosz Czołpik. Prawdziwe emocje zaczęły się jednak w finale pro do którego awansowało aż trzech weteranów (obok wspomnianych Ząbiego i Klaudka lokalny wymiatacz Afro) i trzeba przyznać, że dali radę. Ząbi powrócił po dłuższym czasie do pierwszej dziesiątki zawodów, Klaud przypomniał wszystkim jak wyglądają triki takie jak g-turn i 540 nosepick, a Afro zaliczył chyba najpłynniejsze przejazdy ze wszystkich, klejąc turndowny, lookbacki i onefoot table pod samym sufitem. Wygrał Oskier, drugi był Skejcik (o ile się nie mylę pierwsza flara z barspinem podczas zawodów w PL - nice!) a trzeci Piret, który ostatnio nam jakoś zniknął. Z Piretem oczywiście zawitał Wróbel i mimo niedawno złamanego nadgarstka w swoim stylu spróbował transfera typu "on sobie chyba robi jaja". Ku zaskoczeniu wszystkich doleciał z nowej przeszkody na lądowanie drugiego z jump-boxów, ale najpierw się podparł a przy ostatniej próbie wjechał w ścianę. Tak czy inaczej szacun bo ostatnio brakowało mi takich wariackich lotów na polskich zawodach. Jam na skrzynce wygrał Sęp kombinacją barpin to manual to hang 5 na boxie, whiplash out. Iwo z Patisonem coś tam jęczeli, że jam na grindboxie wygrało kombo bez grinda, ale trudno. Zawody były jak najbardziej udane i jak tylko się uda zawitam do Białegostoku również w przyszłym roku bo wiem, że się nie zawiodę. Świetna atmosfera, bez niepotrzebnej spiny, dobre towarzystwo i brak niepotrzebnego hype'u wycelowanego w dzieciarnię. To lubię. Spodziewajcie się też relacji video-podcastu która powinna pojawić się na dniach (tym razem może będzie trochę więcej jazdy w stosunku do gadania).

piątek, 8 czerwca 2012

Foty rzut drugi

Kolejna porcja zdjęć z ostatniego czasu.

Krzysiek - downside tailwhip, Płowiecka bank
Krzysiek - downside tailwhip, Płowiecka bank
Stasiek - whiplash, podstawówka
Stasiek - whiplash, podstawówka
Stasiek - cross-handed jedi (?), podstawówka
Stasiek - cross-handed jedi (?), podstawówka
Stasiek, Mateusz - podstawówka
Stasiek, Mateusz - podstawówka
Gimbo Slice, placyk
Gimbo Slice, placyk

niedziela, 3 czerwca 2012

Rembertowskie bary

Tym razem trochę monotematycznie...

niedziela, 13 maja 2012

Starość II...

Do grona "ćwiartkowiczów" dołączył też Patison. Nie lubimy go, więc zamiast jakiegoś namacalnego prezentu dostał ten oto edit.

poniedziałek, 7 maja 2012

Starość...

Przedwczoraj stuknęła mi ćwiartka. Dużo to czy mało? Wychodząc na rower z małolatami czuję się stary, ale patrząc na ludzi takich jak np. Rob Ridge wierzę, że jeszcze trochę przede mną... Poniżej prezent od Rosoła, czyli oficjalny RBC signatured bike.

środa, 18 kwietnia 2012

Bmx Podcast Video #1

Taki tam owoc mojej współpracy z ekipą bmxpodcast. Pomysł narodził się kilka dni przed imprezą Bmx Day. Chodziło o to, aby zrobić coś w stylu video-reportażu, utrzymanego nieco w klimacie wcześniejszych podcastów (głównie za sprawą prowadzących). Krótkie rozmowy z zawodnikami, organizatorami, sędziami itp. Mało jazdy, tylko jako przerywniki - od podziwiania trików macie inne relacje (polecam choćby tę od Usza). Tutaj miało być... inaczej. Bez spiny, na luzie tak aby sobie pogadać. Czy się udało? Mnie akurat ciężko się na ten temat wypowiadać, ale główne założenia zostały chyba spełnione. Zawsze jednak mogło być lepiej... Z mojej strony mogę przeprosić za piękny syf widoczny na obiektywie co widać niestety w dużej części ujęć. Mieliśmy też mieć do dyspozycji statyw - nie mieliśmy. Początkowo nie było także gąbki do mikrofonu co niestety słychać w rozmowie z Dzięciołem. Jakość obrazu: tutaj niestety siła wyższa. Materiał źródłowy wyglądał naprawdę nieźle (nie licząc finału pro i ostatnich wywiadów - kiepskie światło i trochę szumów się pojawiło). Niestety wyeksportowanie 40 minutowego materiału Full HD w formacie innym niż WMV przerosło możliwości mojego komputera (a właściwie każdego sprzętu na 32 bitowym systemie - brakło ramu...). Parę ujęć z parku zalatywało też nieco parkinsonem, ale wydaje mi się, że jak na bieganie między przeszkodami bez żadnego statywu stabilizującego i tak wyszło całkiem znośnie :) Co do reszty ekipy... Wiadomo, pierwszy raz to i trudno ustrzec się błędów, ale chyba nie ma co się chłopaków czepiać. Dali radę.
Może następnym razem lepiej wcześniej pomyśleć nad pytaniami, szybciej ogarnąć sprzęt do nagrywania, czy też zadbać o odpowiedni komputer do renderingu... Ale to może kiedyś, jeśli pojawi się kolejny odcinek (a pojawi się jak będzie na niego zapotrzebowanie, dlatego zarówno ja jak i reszta ekipy czekamy na Wasze opinie).

Patison już napisał w opisie filmu na youtubie o pewnej pomyłce w "creditsach". Od siebie dodam, że nie jestem aż takim dyletantem. Jestem po prostu leniem, który listę zwycięzców żywcem skopiował ze strony Bmx Day - stąd i całe nieporozumienie :)

piątek, 13 kwietnia 2012

o gwarancji słów kilka...

Kupiłem sobie korbę. Profile GDH, chrom - klasyka, tylko ramiona krótsze, bo 165 mm. Nową, ze sklepu. Jak to bywa z profilem było trochę srania się z założeniem ramion na oś, ale nieważne... Korba złożona (wszystko tak jak trzeba czyli "profajl toolem" a nie wielkim młotem), patrzę i:

Tak, odpadający chrom. Ktoś zaraz powie, że chuj tam w chrom. A ja powiem, że płacę to wymagam. Oczywiście korba kupiona w UK, więc szanse na jakieś sensowne załatwienie sprawy były marne, ale spróbować można. Wysłałem powyższą fotkę do winstanleysbmx (sklep w którym dokonałem zakupu) oraz do przedstawicielstwa profile'a na Europę. Odpowiedź łatwa do przewidzenia: odeślij, my obejrzymy i ewentualnie wyślemy nowe ramię - czyli w najlepszym wypadku musiałbym zapłacić za wysyłkę paczki do Anglii a w najgorszym także za tą z powrotem do Polski i oczywiście zostałbym z tym samym, spieprzonym ramieniem. Bez sensu. Wysłałem jednak jeszcze jednego maila: do Shane'a Waneka - człowieka który zajmuje się rozpatrywaniem gwarancji w profile'u US&A. Odpowiedź była jeszcze prostsza niż dwie poprzednie: "podaj adres, wyślę nowe". Trochę to trwało (prawdopodobnie jedna paczka zaginęła...), ale dzisiaj otrzymałem taką oto przesyłkę z Florydy:
Niby nic, ale ja tam się jaram. Nic nie musiałem wysyłać (tylko zdjęcie + skany paragonu, karty gwar. itp, ale to chyba oczywiste...), nic nie musiałem płacić, żadnego pierdolenia, że na pewno z mojej winy...
Można z tego wysnuć dwa wnioski. Po pierwsze profile ma spoko podejście do klientów (czego niestety nie da się powiedzieć o wszystkich firmach - zwłaszcza tych "made in Taiwan"). Po drugie warto kłócić się o swoje nawet jeśli chodzi o "głupi chrom". Mogłem to olać - korba w końcu nic nie straciła na swojej funkcjonalności. Jednak tak jak napisałem wcześniej: płacę = wymagam. Fajnie, że producent potrafi walnąć się w pierś, przyznać, że spieprzył sprawę i przede wszystkim coś z tym zrobić. Małe a cieszy...

niedziela, 8 kwietnia 2012

dobra mina do złej gry, dobry mjuzik do chujowego życia...



Right here, all by myself
i ain't got no one else
the situation is bleeding me
there's no relief for a person like me

Depression's got a hold of me
depression-i gotta break free
depression's got a hold of me
depression's gonna kill me

I ain't got no friends to call my own
i just sit here all alone
there's no girls that want to touch me
i don't need your goddamn sympathy

Depression's got a hold of me
depression-i gotta break free
depression's got a hold of me
depression's gonna kill me

Everybody just get away
i'm gonna boil over inside today
they say things are gonna get better
all i know is they fuckin' better

Depression's got a hold of me
depression-i gotta break free
depression's got a hold of me
depression's gonna kill me

Depression's got a hold of me
depression-i gotta break free
depression's got a hold of me
depression's gonna kill me

piątek, 16 marca 2012

Parę fotek z dzisiejszych flatów







Robione kamerą, więc szału nie ma.

niedziela, 11 marca 2012

"ale gówno ten..." profajl


Z cyklu "niespodzianki przy rozbieraniu roweru". Na sell już nie pójdzie, na ścianę z takim uzębieniem też nie bardzo. Kurwa, kocham ten spro ale się amerykańce nie postarali. Dobrze, że nie jeżdżę i nie muszę patrzeć na jego dalszą dewastację...

ps. chętnie bym kupił nowy, taki jak ten (polerka, 23t), tak po prostu aby mieć. A tu dupa, bo nigdzie nie ma... Po chuju te polskie sklepy bmx, nigdy nie ma tego czego potrzebuję.

czwartek, 8 marca 2012

środa, 29 lutego 2012

R.I.P.?

Parę spraw wymaga naprostowania... Rower i wszystko co go dotyczy idzie tymczasowo (?) w odstawkę. Jak nietrudno się domyślić zarówno strona jak i powstający w bólach film to raczej nieaktualny temat. Może potem do tego wrócę, jeśli będzie jakieś potem...

czwartek, 23 lutego 2012

Remo Voor "Frogrammer"



You know you're shisopheric
There's acid in your blood
And this feeling is very hard
There's vibration in the world

You are flying through the streets
And people run away
You feel that you are alone
And death is not far

There's dispait
You know you are fear
Everywhere is hate and death
Frogrammer in your head

Snakes are winding in the room
And spiders on the floor
You are the big looser
In this dangerous game

You need your lover
Lover at this time
But your lover is not here
And acid is in your brain

There's dispait
You know you are fear
Everywhere is hate and death
Frogrammer in your head

...Your lover at this time
But your lover is not here
And acid is in your brain

Snakes are winding in the room
And spiders on the floor
You are the big looser
In this dangerous game

There's dispait
You know you are fear
Everywhere is hate and death
Frogrammer in your head
Everywhere is hate and death
Frogrammer in your head

niedziela, 5 lutego 2012

podwójne dekady i takie tam...

Nie śledzę światowego bmxa z takim zapałem jak kiedyś. Filmy oglądam wyrywkowo, często dopiero za namową kogoś i ze sporym opóźnieniem. Nie znam połowy topowych obecnie prosów, nie wiem kto i dla kogo jeździ. Za dużo tego. Zawodów nie śledzę tym bardziej, ale nawet do mnie od czasu do czasu dotrze info o przełamywaniu kolejnych barier. Sporo tego już było. Kolejny obrót, whip, flip. Więcej i więcej. Pamiętam, że było także kilka sztuczek zupełnie nowych, czy też np. "ściągniętych" z fmx.
Przy okazji odbywających się właśnie w Kostaryce zawodów FISE po raz pierwszy (podobno) sklejony został podwójny whip z 720 jak również podwójna dekada.


Za każdym razem przy takiej okazji pojawiają się pytania, czy aby na pewno wszystko to zmierza w dobrym kierunku? Nie oszukujmy się, zwłaszcza w pierwszym filmiku nie ma co się zachwycać pięknem tej ewolucji, sklejonej bokiem, zakończonej raczej nieplanowanym slajdem... Z drugiej strony na pewno pojawi się ktoś następny, kto powtórzy to czyściej, ładniej. Można mówić, że takie napierdalanie w jakimś stopniu zabija bmxa w formie bardziej luźnej, gdzie liczy się głównie fun z jazdy, gdzie triki nie dzielą się tylko na sklejone i niesklejone, ale także na te, które zostały zrobione ładnie a takie, w których o końcowym powodzeniu decydował głównie fart w parze z brakiem jakichkolwiek hamulców. Ostatnio modny w Polsce zrobił się temat trailsów, poświęcony niemal w całości został mu nawet ostatni numer bunnyhopa (który szczerze polecam zwłaszcza jeśli ktoś lubi sobie poczytać - tyle tekstu w stosunku do obrazu nie było chyba nigdy wcześniej). To dobrze. Sam jako nielot nigdy się nie porwałem na latanie hopek - moja przygoda z "dirtem" skończyła się na skakaniu z kickera na ziemiste lądowanie, paru stolikach i ewentualnie machnięciu kilka razy łopatą tu i ówdzie. Jednak trailsami jarałem się zawsze nie wiedząc nawet początkowo, że to trailsy. Ot, takie dziwne hopy mieli chłopaki na jakimś amerykańskim filmie. W lesie, kręto, jakieś bandy, przesmyki... Patison pewnie się ze mną nie zgodzi w 100% ale ma to swój niesamowity urok, nawet gdy jest się tylko obserwatorem. Jednak o trailsach pisać nie będę. Przede wszystkim nie jestem odpowiednią do tego osobą. Po drugie chciałem tylko zaznaczyć jak różny może być bmx typowo contestowy od tego zajawkowego, bez niepotrzebnej spiny, gdzie liczy się tylko dobra zabawa. To właśnie dirt i trailsy są elementami z jednej strony bardzo do siebie zbliżonymi a z drugiej kompletnie różnymi jeśli chodzi o pewne założenia. W zawodach bardziej niż "jak" liczy się "co". Czy to źle? No właśnie... Postęp. On jest nieunikniony. Dlatego chociaż nie jarałem się ani 1080, ani potrójnym whipem to muszę uczciwie przyznać, że jest to coś co pcha bmxa do przodu. Taka ciągła pogoń ma oczywiście dobre i złe strony. Dobre to wzrastająca medialność, popularność (co samo w sobie pozytywne może nie jest, ale przekłada się na dostępność części, nowe technologie w ich produkcji, ilość miejscówek do jazdy itp.), ale także uniknięcie marazmu - pokazanie, że ciągle da się wymyślić/zrobić coś nowego, że ostatnie słowo nie zostało jeszcze powiedziane. Czy nie na tym polega właśnie freestyle? Złe strony to ponownie medialność i popularność, które poza wspomnianymi plusami prowadzą jednak do zbytniej komercjalizacji. Porównania do piłki nożnej są chybione, jednak do deskorolki już jak najbardziej trafne. Czy chcielibyśmy, aby bmx wyglądał tak jak obecnie skateboarding? Tak źle i tak niedobrze. Biorąc jednak to wszystko pod uwagę, wciąż nie rozumiem dość często spotykanej od dłuższego czasu niechęci do tych kosmicznych trików (nawet tych lądowanych na jedną nogę, krzywo, byle jak...). Patrząc na takie filmiki jak te dwa powyżej nie dostaję orgazmu, ale muszę przyznać, że jest to jakiś krok naprzód. Czy będzie to Bierutowski krok naprzód wykonany na skraju przepaści? To się dopiero okaże, jednak bmx jest pojęciem tak rozległym, że można w nim uczestniczyć nie przejmując się takimi błahostkami jak kolejny obrót czy tailwhip wykręcony na jednej hopie/wielkim boxie podczas jakiś zawodów. Ja na to patrzę jak na ciekawostkę. Szanuję tych którym się to udaje. W żaden sposób nie wpływa to jednak na to, co w bmxie kocham najbardziej, dlaczego wciąż zdarza mi się jeździć i "siedzieć" w tzw. temacie. Wiele osób narzeka, ale i tak dalej robi swoje. Każda akcja powoduje reakcję, więc nawet gdy nastąpi ostateczny przesyt bmxem rodem z x-games to zawsze będą ci, którzy postrzegają go zupełnie inaczej. Może i bmx umarł, ale żywych trupów wciąż wśród nas nie brakuje :)

środa, 1 lutego 2012

RBC

Jak widzicie pojawiło się nowe logo. Wróć... Po prostu pojawiło się logo, bo nigdy wcześniej go tu nie było. Jakie jest? Brzydkie, proste i niedbałe - czyli takie jak samo RBC. Co zaś kryje się za tymi literkami? Gdybyście się mnie zapytali 7 lat temu odpowiedziałbym, że to skrót od Rembertów Bmx Crew, ewentualnie Rembertów Bike Crew (tak, to te ciemne, nikczemne czasy gdy na stronce były fotki a nawet filmik mtb - pozdro dla Witka :). Skrót jest oczywiście chamską zrzynką. Z czego? Zapytajcie starszych kolegów, najlepiej z Warszawy a na pewno będą wiedzieć... Tak czy inaczej obecnie nie rozwijałbym już tego skrótu. RBC to RBC - po prostu. Trudno zresztą mówić o jakiejś ekipie, skoro przez większość tego czasu tworzyły ją dwie osoby. To bardziej jakiś symbol, wspomnienia, tripy, fotki, filmiki, wspólna jazda z ludźmi nie tylko z Rembertowa... Także to co z bmx nie wiąże się wprost, jak np. muzyka której słucham. Czyli to wszystko co przez lata na tej (i poprzedniej) stronie się przewijało. Nie wiem co przyniesie przyszłość... Gdzie będę mieszkał za parę lat i z kim jeździł. Tym bardziej rozpatrywanie RBC jako jakiejś ekipy na stałe przytwierdzonej do konkretnego miejsca jest pozbawione sensu...
Tymczasem za oknem jest -15 i chociaż próbowaliśmy z Rosołem w zeszłym tygodniu trochę się rozjeździć to był to pomysł raczej mocno średni. Jest spoko spocik, ale trzeba go jednak trochę ogarnąć. I poczekać, aż temp. wzrośnie powyżej 0, bo inaczej taka jazda jest bez sensu... A potem byle do wiosny i będzie można dokończyć nagrywki do filmu.

ps. 2005 w logo to efekt śledztwa które przeprowadziłem, bo już sam nie pamiętałem kiedy po raz pierwszy użyłem tego skrótu :) Wyszło, że prawie 7 lat temu, kiedy to powstała pierwsza wersja tej strony. Jak ten czas leci...