poniedziałek, 8 października 2012

Nic nie może przecież wiecznie trwać...



Powyższy filmik jest całkiem zabawnie zmontowany i potrafi poprawić humor. Problem w tym, że te opary absurdu sączące się z ekranu są jak najbardziej prawdziwe. Tak jest: sprytny zarządca skateparku wymyślił sobie że zaoszczędzi na takim banale jak magazyn w którym można upchnąć wszystkie swoje graty. Przecież pomiędzy przeszkodami jest wystarczająco miejsca aby ten cały stuff przezimować. Kiedyś czymś zupełnie dla mnie niezrozumiałym była sama konstrukcja rodzimych skateparków. Nawet gdzieś w czeluściach tego bloga możecie znaleźć zdjęcia takich potworków z przeszkodami do kolan, bankami pod kątem 45* czy też tzw. mini-veratmi (szerokość minirampy, kąty jak na vercie)... Pod tym względem sporo się zmieniło. I chociaż dalej można zaobserwować tendencje do stawiania małych skateparków w każdej dzielnicy czy małych miasteczkach, zamiast jednego większego, krytego, lepszego... To jednak jest lepiej niż było. Oczywiście przez te wszystkie śmieszne atesty obiekty te są niewspółmiernie drogie a kilka firm ma praktycznie monopol. Pomimo tego skateparki przestały wyglądać tak jakby były tworzone na złość jeżdżącym. "Chcieliście skatepark? No to macie a teraz płaczcie!" Dlatego bazowo te kilka krytych parków w Polsce nie prezentuje się aż tak źle. Oczywiście, taka jutrzenka nie jest zbyt dobrze rozplanowana jeżeli ktoś nie jest parkowcem i nie obraca się w lewo, ale ten problem wydaje się śmieszny kiedy popatrzymy na odpadającą sklejkę i odstające kątowniki. Nowy kamuflage skatepark w blue city jest mniejszy niż jego poprzednik, przeszkody są typowo pod dechę, zresztą rowerom i tak wstęp wzbroniony*. Słabo? To i tak nic, spójrzcie na cennik (20 zł/dzień w soboty i niedziele!). Do czego zmierzam: kiedy doczekaliśmy się miejsc w których da się jeździć/dałoby się jeździć przy regularnych remontach, pojawia się inny problem, którym jest umiejętne zarządzanie takim obiektem. Niestety, wkrada się wtedy typowo polska pazerność. Ponieważ krytych, całorocznych skateparków jest wciąż mało to po co się wysilać? Nie trzeba dodawać nowych przeszkód, nie trzeba naprawiać tych starych (do momentu aż ktoś sobie nie zrobi krzywdy, ale przecież nie zrobi, prawda?). Można też zatrudnić najdurniejszego ciecia na świecie aby tego burdelu pilnował (pozdro dla pana z Wrocławia, który pracował tam w okolicach 2007 roku o ile nie pracuje tam dalej). Klient może być traktowany jak gówno bo przecież nie pójdzie brodzić swym rowerem w śniegu po pas. W lato natomiast jak bumerang wraca tutaj temat streetu jako braku alternatywy w postaci skateparków. Oczywiście często są to takie wygodne tłumaczenia streetowców którzy nawet gdyby mieli najlepsze skateparki to i tak szlifowaliby poręcze i murki na mieście. Z drugiej strony faktycznie szkoda kasy (a często także zdrowia) aby jeździć na rozpadającej się jutrzence czy lawirować między krzesłami ogrodowymi i go-kartami na pedały w Myślęcinku. Za chwilę przyjdzie zima i nie będzie takiego wyboru a chciwi właściciele tych przybytków już zacierają ręce. Pytanie czy kiedyś się to zmieni? Nie, dopóki nie zmieni się nasza polska mentalność. Nastawienie na krótkotrwały szybki zysk i pozostawianie za sobą zgliszczy to droga donikąd. Wydymasz ludzi raz, dwa a co potem? Zarobisz tyle hajsu aby zacząć jakiś nowy intratny biznes polegający na przycinaniu "frajerów" ale wśród pewnej grupy będziesz już skończony. A jak powinie ci się noga to leżysz i nikt z tych wydymanych ci ręki nie poda. Co jednak zrobić gdy przykład idzie z góry?

*- tutaj akurat ma się coś tej zimy zmienić. Warszawski instytut bmx i bunny hop szykują też jakiś jamik na tę okazję. Ząbi pisał coś na fejsie o 13 października ale na razie brak jakiś konkretów, więc śledźcie powyższe stronki bo niebawem powinno się coś pojawić.

Brak komentarzy: